sobota, 22 października 2011

II


Rozdział 2
Oto kolejny rozdział, zapraszam.
JK
Rudy chłopak leżał na zimnej podłodze, rana na tylnej części głowy krwawiła i raczej nie zamierzała przestać, nogi odmawiały posłuszeństwa, ręce były związane, żebra połamane. Czuł się okropnie, był cały poobijany. W celi znajdował się mężczyzna, czarne włosy opadały mu na kark, oprawki od okularów odbijały światło z żarówki, wiszącej na suficie, oczy były niewidoczne, schował się w cieniu.

-Gdzie ja jestem? –Pomimo tego, ze spędził już w tej celi ponad tydzień, nic nie pamiętał.

-W piekle –Głos był zimny i wyrachowany, przypominał trochę sposób, w jakim mówili Malfoyowie.

-To już wiem, ale gdzie dokładnie i kim ty jesteś?

-Diabłem.

-Nie masz zamiaru mnie poinformować, co ja tu robie, prawda?

-Nie bardzo.

Ron zrezygnował z dalszego pytania, było to bezcelowe. Ten człowiek nie miał zamiaru nic mu powiedzieć, co frustrowało chłopka jeszcze bardziej.

-Mogę ci tylko powiedzieć, że jesteś moim wrogiem, ale jeszcze o tym nie wiesz.

-Hę?

-Oh nic, nic. Mówię do siebie –Zachichotał pod nosem, co wydało się niebieskookiemu dość dziwne –Czas przygotować cię do rytuału.

Ron już nic z tego nie rozumiał

-Nie musisz rozumieć, wystarczy jak będziesz grzeczny.

Mężczyzna wyłonił się z cienia z wielkim uśmiechem na twarzy. Miał na sobie mugolski garnitur, krawat i małe prostokątne okulary, był boso. Jego wygląd powalał na ziemię, był bardzo przystojny, skośne oczy bardzo różniły się od dużych rudowłosego, do tego ich kolor – Były złote.

-Do jakiego rytuału? –Łzy zaczęły napływać mu do oczu, był zdezorientowany i bardzo się bał.

-Oh, do obudzenia w tobie czegoś, co było tam od urodzenia, posłużysz mi jako zakładnik –Uśmiechnął się ironicznie, wyglądał jak sam diabeł.

-Przecież mówiłem ci, Samuelu, że jestem Diabłem –Powiedział po czym roześmiał się na widok przerażonego wzroku Rona –Lepiej bądź grzeczny, inaczej po całej akcji dam cię do użytku moich chłopców, którzy nie pogardzą gorącokrwistym aniołkiem.

Wyszedł, śmiejąc się.
JK

Patrzył prosto w oczy samego diabła, który uśmiechał się do niego kpiąco.

-Samuelu... –Wyszeptał do jego ucha, trzymając dłoń na jego plecach –Zapewne nie masz pojęcia o czym mówię –Popchnął rudowłosego do środka kręgu –Otóż, bajeczka jaką wciskali ci wszyscy wokół ciebie, że jesteś synem zwykłych śmiertelników, to znaczy twoich „rodziców”, jest kłamstwem.

Złotooki uśmiechnął się, widząc jak nagi chłopak stoi w środku kręgu i patrzy się na niego z wielkim znakiem zapytania w oczach.

-Nazywam się Lucyfer i jestem upadłym aniołem, który sprzeciwił się samemu Bogu. No tak, Bóg, czyż nie jest on wszechmocny i miłosierny, jeżeli tak to dlaczego coraz więcej ludzi zabija się z tak błahego powodu jak pieniądze?! Dlaczego kobiety są zaciągane do ciemnych zaułków i gwałcone?! Dlaczego giną niewinne dzieci?! No dlaczego?!!!–Ryknął na Rona, który, przestraszony, upadł na kolana, zasłaniając głowę rękami. Lucyfer zreflektował się i odchrząknął –Zresztą zostawmy ten temat, nie po to kazałem cię tu przyprowadzić. Jak widzisz znajdujesz się w kręgu, jest to krąg Uwolnienia, polega on na uwolnieniu a raczej wymuszeniu by prawdziwa postać człowieka ujawniła się, ona jest tam gdzieś, ale jest zamknięta i nie może się wydostać.  Rytuał ten był stosowany już od dobrych kilku wieków, zazwyczaj był... jakby to powiedzieć... No po prostu używano go gdy człowiek... Zresztą, co ja ci będę tłumaczył!- Zmarszczył gniewnie brwi i poprawił okulary, w tych ciemnościach nawet on sam nic nie widział a co dopiero przerażony chłopak –Wejdź do kręgu i połóż się na brzuchu, nie odzywaj się i rób co ci mówię, potem podejdę do ciebie z nożem i zacznę znaczyć twoją skórę, nie będzie bolało tylko lekko zaszczypie.

Ron bez słowa położył się na zimnej posadce. Nie chciał się sprzeciwiać czarnowłosemu, który wybuchał z byle powodu. Usłyszał kroki za sobą i świst ostrza przecinającego powietrze, przeszły go dreszcze niekontrolowanego strachu.

-Nie bój się –Postać znalazła się tuż nad nim, szepcząc uspokajające słowa –Nie zrobię nic bolesnego, oczywiście jeśli będziesz grzeczny i dostosujesz się do mich poleceń, jeżeli nie... No to za ścianą jest parę wygłodniałych demonów i mogę ci obiecać, że to nie o krew im chodzi.

Niebieskooki zatrząsł się kiedy ostry przedmiot dotknął jego pleców, kontakt był tak nagły, że pisnął z zaskoczenia, przywierając mocniej do posadzki. Zdając sobie sprawę, ze diabeł chichocze z jego reakcji, zarumienił się i przeklął w myślach, zaraz potem poczuł ostre pieczenie, gdy nóż rozciął pierwszą ranę na jego skórze.

-Dalej się boisz... A mówiłem wyraźnie byś się nie bał, prawda? –Do jego ucha doszedł pełen grozy szept.

Potem był tylko ból, śmiech Lucyfera i krzyki.

Jego własne krzyki.

JK

Powracam do Harrego, w 4 rozdziale dowiecie się co stało się z Ronem i niegrzecznym Lucyferem, do tego dowiecie się kim naprawdę jest Ron i dlaczego diabeł nazywa go Samuelem.

Poczułeś jak Łódź uderza o szorstką powierzchnię lądu, trzęsąc całym pokładem na boki, zachwiałeś się delikatnie, ale w ostatniej chwili przed upadkiem uratowało cię ramię kapitana Noriana, który z uśmiechem wypisanym na twarzy przywrócił twoje ciało do pionu.

-Nic ci nie jest?

-N..Nie. Wszystko w porządku –Zarumieniłeś się, widząc piękne, bursztynowe oczy.

-To dobrze, teraz już jesteśmy na lądzie, wiec nie powinieneś mieć problemów z grawitacją –Zaśmiał się lekko widząc twoją zdezorientowaną minę. Czując się trochę głupio, zachichotałeś razem z nim.

-Harry! Choć, idziemy już! –Hermiona stała nas belką z której mieli schodzić pasażerowie statku i machała dłonią, ponaglając cię.

-Idę, idę!

Pobiegłeś szybko potykając się o własne nogi, ale Hermiona złapała cię za ramię i odzyskałeś równowagę.

-Jesteś kompletną sierotą Harry –Parsknęła, mrużąc oczy.

-Ha ha ha, bardzo śmieszne.

-Nom.

Zeszliście razem, rozglądając się. Wszystko błyszczało w świetle słońca, budynki były zrobione z bardzo solidnych ścian pomalowanych na różne kolory, każdy dom miał swój własny urok, do tego te lampki w oknach, które zmieniały kolor. Przeszliście przez zieloną bramę i od razu znaleźliście się w tłumie ludzi.

-Wow –Otworzyłeś usta ze zdziwienia. Miasto było przepiękne, gdzieś z boku dojrzałeś Snape’a, który przyglądał ci się uważnie, zapewne pilnował z rozkazu Dumbeldore’a, więc odetchnąłeś z ulgą i rozluźniłeś się. Nie było nic, co mogłoby teraz cie zmartwić, no może tylko sprawa z porwaniem Rona, nawet twoje skrzydła nie stanowiły już tak dużego problemu.

-Harry, zobacz! Do góry! –Twoja przyjaciółka wskazywała na niebo, spojrzałeś w tamtą stronę i zobaczyłeś wielki zamek, który już był widoczny ze statku, ale to nie było to samo co zobaczyć go z bliska, był wielgachny.

-Niesamowity.

-Co nie? Nawet Hogwart zajmuje mniejszą powierzchnie.

-No. A tak poza nawiasem Hermi, to gdzie są nauczyciele? –Zauważyłeś spokojnie.

-Profesor Snape jest blisko i obserwuje nas, pan i pani Weasley idą za nami, co do pana Malfoya to nie wiem, zapewne pilnuje ślizgonów i Draco –Wyrecytowała, nie patrząc na ciebie.

-Aha, wiec jesteśmy bezpieczni? –Nie wiedziałeś dlaczego, ale ogarnęło cię złe przeczucie, że zaraz cos może się wam stać.

-Tak, uspokój się Harry, nic nam nie będzie. O, widzę pana Malfoya, idziemy?

-Czemu nie? –Na wspomnienie Draco i jego czerwonych oczu, twoje czarne skrzydło, delikatnie się szarpnęło –Dobra, chodźmy już.

Hermiona uśmiechnęła się uspokajająco i pociągnęła cię w nieznanym kierunku.
  JK

Byliście teraz w magicznej szkole miasta Rianri, które było siedliskiem wszystkich mieszańców, tak przynajmniej wyraził się dyrektor szkoły. Białowłosy, elf ze spiczastymi uszami i pociągającym wyglądem, wydał sie niesamowicie przesympatycznym mężczyzną.

-Mieszańców? –Zapytałeś zaskoczony.

-Mieszańce to ludzie lub czarodzieje, których spłodził człowiek i istota magiczna, mają niesamowite moce, lub po prostu wyglądają jak jeden z rodziców a zwykłym ludziom byłoby trudno w świecie mugoli z uszami elfa czy też psa –Uśmiechnął się do ciebie.

-Noo... tak, ale co to ma wspólnego ze mną?

-Bardzo dużo młodzieńcze –Wszeptał głos za tobą, odwróciłeś się, Hermi złapała cię za rękę i pociągnęła do siebie.

-To ten mężczyzna, który był w Hogwarcie w czasie twojej śpiączki, mówiłam ci o nim.

Przyjrzałeś mu się bliżej, czarodziej był wysokim brunetem o obsydianowych oczach, ubrany był po mugolsku.

-A konkretnie?

-Jesteś tak zwanym Hiniri, który oznacza mieszańca punktu A –Brązowowłosy usiadł na krześle obok Snape’a –Nazywam się Iwo i jestem mieszańcem punktu B.

-Ale co oznaczają te punkty? –Zaciekawiła się Miona, w porównaniu do ciebie była bardzo podekscytowana.

- Neanri to mieszaniec punktu C, Seanri punktu B, Hiniri punktu A, oczywiście są też punkty D,E,F...itd, ale nie są one tak niebezpieczne jak te pierwsze. Rozumiem, że Albus ci jeszcze niczego nie powiedział? –Zwrócił się do ciebie, przeszywając cię wzrokiem.

Pokręciłeś głową, zaprzeczając.

-Dyrektorze...-Odwrócił głowę w kierunku elfa –Chce z nim porozmawiać na osobności, czy mógłbym go zabrać do swojego pokoju? Przy okazji oprowadzę go trochę po szkole.

-Świetny pomysł, w tym czasie zapraszam wszystkich do naszej wielkiej Sali, gdzie wreszcie będziemy mogli się najeść. Zresztą tak samo jak w Hogwarcie mamy ceremonię przydziału, jednak najpierw będziemy musieli coś sprawdzić –Uśmiechnął się do wszystkich zebranych w jego gabinecie.

-Choć Harry –Zwrócił się do ciebie Iwo, posłusznie wykonałeś jego polecenie. Biła od niego jakaś niewytłumaczalna dla ciebie siła, która nakazywała ci mu zaufać i wypełniać jego polecenia.

Znaleźliście się na wąskim korytarzu, skręciliście w prawo i brunet chwyci cie za rękę, zatrzymując się przy drewnianych drzwiach.

-To moje kwatery, tu będziesz bezpieczny –Przepuścił cię do środka, rozglądając isę czy aby nikt za nimi nie szedł.

-Mogę się w końcu dowiedzieć, o co tu chodzi? –Warknąłeś sfrustrowany, chciałeś jak najszybciej dowiedzieć się, dlaczego wyrosły ci skrzydła.  

Iwo usiadł na dużym fotelu, wskazując ci kanapę.

-Dowiesz się wszystkiego, nie martw się. Uzgodniłem z Albusem, że już czas ci wszystko wyjawić.

-Więc...-Zacząłeś zdanie za niego, niecierpliwym tonem.

-Więc jesteś... Cóż, jeżeli miałbym się przyznać to nie dokładnie wiemy czym jesteś, twoi rodzice byli mieszańcami, nie wiemy jednak jakimi. Podejrzewamy, że mieli coś wspólnego z Aniołami i Demonami, ale nie jesteśmy pewni. Dlatego nie wiemy jak bardzo niebezpieczny jesteś.

-Dlaczego miałbym być niebezpieczny?

-Moc. Nie wiedząc, jakie moce posiadasz, czy też dobre czy złe, narażamy nie tylko siebie, ale też ciebie. Musimy zbadać twoja krew i skrzydła bardzo dokładnie, gdy już będziemy wiedzieć jakim mieszańcem jesteś, będę mógł cię uczyć –Sięgnął po herbatniki leżące na biurku i przełożył je na stoliczek, tuż pod twoim nosem.

-Czego? –Miałeś nadzieje, że przy pomocy tych krótkich pytań dowiesz się czegoś więcej. By nie rozgniewać mężczyzny, chwyciłeś ciastko i wpakowałeś je sobie do buzi.

-Kontroli.

Jęknąłeś na dźwięk tego słowa, które tak bardzo kojarzyło ci się ze Snape’m.

-O co chodzi? –Spytał zaskoczony twoja reakcją.

-Przez całe moje czarodziejskie życie słyszałem to słowo, musiałem się kontrolować na lekcjach oklumencji, na lekcjach eliksirów i zawsze gdy stawałem oko w oko z Voldemortem. Snape zawsze mi to powtarzał, ale nie umiem tak po prostu skontrolować swoich emocji.

-Dlatego chociaż spróbujemy cię tego nauczyć –Zmarszczył czoło w zastanowieniu.

-Myślę tez nad tym czy aby powiedzieć ci więcej, ale nie jestem pewny co do tej informacji.

-Do jakiej informacji?

Iwo spojrzał ci głęboko w oczy, pochylając się do przodu.

-O tej, która mówi, że będziesz musiał zapobiedz zagładzie całej ziemi.

-Że co proszę?! –Zerwałeś się kanapy, nie więżąc w to co słyszysz. Ten człowiek ewidentnie się z ciebie nabijał –Nie mówi pan poważnie!

-Jestem całkowicie poważny drogi chłopcze –Wściekłeś się, kiedy użył dokładnie tego samego zwrotu i tonu, który używał Dumbeldore –Nie żartowałbym z takich rzeczy.

-To jest chore!

-Oh, tu się zgodzę –Zaśmiał się.

-Niby, przed czym? To kolejny plan Voldemorta?!

-Nie.

-To, o co tu chodzi?! –Jęknąłeś z rozpaczą.

-O to, że tym razem będziesz musiał stawić czoła samemu stworzycielowi i Diabłu –Wyszeptał grobowym głosem.

-Nic nie rozumiem!

-Ja też nie! Musimy czekać na Albusa.

-O Mój Bożeee...-Schowałeś twarz w dłoniach.

-Bóg tym razem nikomu nie pomoże.